Od samego początku lektury denerwował mnie płaczliwy ton głosu narratora opowiadającego nam o diabolicznej kobiecie z miasta Medellin, tytułowej Rosario Tijeras. Od samego początku lektury wydawało mi się, że takich facetów nie może być w twardym i bezgranicznie brutalnym świecie kolumbijskich gangów i organizacji przestępczych. Narrator, którego imię poznajemy na samym końcu książki, wkurzał mnie swoim umizgiwaniem, brakiem odwagi, uniżonością, służalczością. Wkurzał mnie jego babski płacz i zamiast na nieznośnej i wyrachowanej Rosario, to na nim moja uwaga skupiła się bardziej. W sumie to oni oboje są bohaterami książki Franco. Narrator opowiada nam historię Rosario, a przy tym poznajemy jego olbrzymie przywiązanie i uczucie, jakim ją darzy. Jest w niej zakochany, ale w imię przyjaźni z Emiliem, aktualnym facetem Rosario, jak również w imię zaufania, jakim jego darzy sama Rosario, nasz nieco żałosny i sentymentalny narrator, jak piesek lata wokół swojej pani, godzi się na wszystko i tylko nocą wyje samotnie do księżyca. Ech, moim zdaniem facet bez jaj! Choć w sumie Jorge Franco stworzył całkiem ciekawą postać, zaprzeczającą wizerunkowi kolumbijskiego maczo. Nasz chłoptaś nie zabił nikogo, jest na każde zawołanie Rosario i ma rozdarte serce słuchając jak jego przyjaciel zabawia się z nią. A Rosario? Ona wyczuwa tą miłość, jednakże nie może sobie pozwolić na delikatność, jest przecież znana w Medellin, w torebce ma zawsze pistolet, zbijała i zabija, pracuje dla ludzi, o których lepiej nic nie wiedzieć. Tutaj to ona ma jaja, a nie jej dwaj przyjaciele, których okręciła sobie wokół małego paluszka. No i ten przydomek, Rosario Nożyczki. Lepiej nie wiedzieć, skąd się wziął.
Zastanawiam się, dlaczego Gabriel Garcia Marquez powiedział: „To właśnie jemu spośród kolumbijskich autorów chciałbym przekazać pałeczkę.”? Trudno mi znaleźć odpowiedź, bo obaj autorzy wydają mi się kierować w pisarstwie zupełnie innymi priorytetami. Marquez to przecież realizm magiczny. A Franco jest do bólu brutalny, owszem balansuje w obszarze realizmu, ale raczej popularnego/kiczowatego/wyzutego z elegancji i wrażliwości. Może Marquez w przeciwieństwie dostrzegł wartość? Podobieństwo natomiast dostrzegam do filmów duetu Tarantino&Rodriguez. Owszem, mamy u Franco do czynienia z identyczną manierą budowania na bazie historii kryminalno-obyczajowej nowej legendy, która będzie opowiadana z należytym szacunkiem. Mamy członkinię Plutonu Śmiercionośnych Żmij, czyli Czarną Mambę, mamy rewelacyjnego Maczetę, a więc może też być Rosario Tijeras. Tacy ludzie wymagają odpowiedniej oprawy, o nich nie można opowiadać banalnie. Oni błyszczą, jak diamenciki w kolii, a że ta kolia jest sztuczna? Czy to ważne? Ich legendy będą krążyć po świecie, aż zatrze się zupełnie granica między fikcją a rzeczywistością. Podobno w Medellin na cmentarzu San Pedro jest grób Rosario…
Liczą się wrażenia. I tak „Rosario Tijeras” robi wrażenie, choć mogłoby być ono lepsze.
Film, nakręcony na podstawie powieści Franco mam zamiar wkrótce obejrzeć.
Okładka jest fascynująca...
OdpowiedzUsuńO reszcie przekonam się po powrocie córki z biblioteki :)
Twoja recenzja brzmi ciekawie, chyba miałabym ochotę obejrzeć film :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wprowadzenie w ten nieznany mi dotychczas świat.
Pozdrowienia :)
Mnie ta książka zawiodła, nie doczytałam do końca, po kilkudziesięciu stronach ciąg dalszy przestał mnie interesować.
OdpowiedzUsuńJeszcze za jakiś czas spróbuję z inną książką Franco, ale "Rosario Tijeras" jest według mnie książką wtórną.
Może się czepiam? Nie wiem, literaturę iberoamerykańską znam dość dobrze, naczytałam się wielu książek z tej półki i w "Rosario..." widzę jedynie nieudolnie powtarzane schematy i nastroje z innych autorów.
Ale rekomendacja Marqueza coś znaczy (chyba...?) i spróbuję też z "Paraiso Travel", temat tej książki wydaje się lepszy.
Hipnotyzująca okładka!
OdpowiedzUsuńPomimo sceptyczniej oceny tej książki dam jej szanse, przekonało mnie twoje nawiązanie do Tarantino, którego uwielbiam niezłomnie od wielu lat:)
Jakiś czas temu oglądałam film, niedawno na którymś blogu dowiedziałam się o książce i mam ją w planach.
OdpowiedzUsuńFilm bardzo mi się podobał, a szczególnie aktorka grająca Rosario.
Uwielbiam tę ksiązkę! Ta cielesność, erotyzm tak piszą tylko pisarze iberoamerykqńscy. Domosławski wyjaśnia we wspomnianym przez ciebie fenomen prozy Franco określając go mianem "realizmu brutalistycznego - McOndo (Nazwa zrodziła się ze skojarzenia miejskiej popkultury spod znaku McDonald's i mitycznej wioski Macondo ze "Stu lat samotności" - umieszczonej tu w szyderczym, całkowicie pozbawionym magii kontekście). A film polecam - bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńSerdeczności wielkie :)
Film jest znakomity! Polecam!
OdpowiedzUsuń