"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

piątek, 16 września 2011

"Rosario Tijeras" - Jorge Franco

Książkę Jorge Franco „Rosario Tijeras” kupiłam wiele miesięcy temu na jakiejś wyprzedaży w hipermarkecie, tzn. wygrzebałam ją w boxie spośród mnóstwa innych oczekujących na zlitowanie się. Kupiłam, przyniosłam do domu, wstawiłam między inne na półkę i o niej zapomniałam. Jakiś czas potem przeczytałam w Dużym Formacie artykuł „Z Jorge Franco podróż z Macondo do McOndo” i przypomniałam sobie, że ja przecież mam w domu książkę Jorge Franco. Przypomniałam sobie i … znów zapomniałam o tej książce. Kilka dni temu rozglądając się po półkach, co by tu wziąć do czytania, mój wzrok spoczął na pomarańczowym grzbiecie. Wzięłam książkę, przyjrzałam się okładce z ciekawą ilustracją Kamila Targosza i zaczęłam czytać.

Od samego początku lektury denerwował mnie płaczliwy ton głosu narratora opowiadającego nam o diabolicznej kobiecie z miasta Medellin, tytułowej Rosario Tijeras. Od samego początku lektury wydawało mi się, że takich facetów nie może być w twardym i bezgranicznie brutalnym świecie kolumbijskich gangów i organizacji przestępczych. Narrator, którego imię poznajemy na samym końcu książki, wkurzał mnie swoim umizgiwaniem, brakiem odwagi, uniżonością, służalczością. Wkurzał mnie jego babski płacz i zamiast na nieznośnej i wyrachowanej Rosario, to na nim moja uwaga skupiła się bardziej. W sumie to oni oboje są bohaterami książki Franco. Narrator opowiada nam historię Rosario, a przy tym poznajemy jego olbrzymie przywiązanie i uczucie, jakim ją darzy. Jest w niej zakochany, ale w imię przyjaźni z Emiliem, aktualnym facetem Rosario, jak również w imię zaufania, jakim jego darzy sama Rosario, nasz nieco żałosny i sentymentalny narrator, jak piesek lata wokół swojej pani, godzi się na wszystko i tylko nocą wyje samotnie do księżyca. Ech, moim zdaniem facet bez jaj! Choć w sumie Jorge Franco stworzył całkiem ciekawą postać, zaprzeczającą wizerunkowi kolumbijskiego maczo. Nasz chłoptaś nie zabił nikogo, jest na każde zawołanie Rosario i ma rozdarte serce słuchając jak jego przyjaciel zabawia się z nią. A Rosario? Ona wyczuwa tą miłość, jednakże nie może sobie pozwolić na delikatność, jest przecież znana w Medellin, w torebce ma zawsze pistolet, zbijała i zabija, pracuje dla ludzi, o których lepiej nic nie wiedzieć. Tutaj to ona ma jaja, a nie jej dwaj przyjaciele, których okręciła sobie wokół małego paluszka. No i ten przydomek, Rosario Nożyczki. Lepiej nie wiedzieć, skąd się wziął.

Zastanawiam się, dlaczego Gabriel Garcia Marquez powiedział: „To właśnie jemu spośród kolumbijskich autorów chciałbym przekazać pałeczkę.”? Trudno mi znaleźć odpowiedź, bo obaj autorzy wydają mi się kierować w pisarstwie zupełnie innymi priorytetami. Marquez to przecież realizm magiczny. A Franco jest do bólu brutalny, owszem balansuje w obszarze realizmu, ale raczej popularnego/kiczowatego/wyzutego z elegancji i wrażliwości. Może Marquez w przeciwieństwie dostrzegł wartość? Podobieństwo natomiast dostrzegam do filmów duetu Tarantino&Rodriguez. Owszem, mamy u Franco do czynienia z identyczną manierą budowania na bazie historii kryminalno-obyczajowej nowej legendy, która będzie opowiadana z należytym szacunkiem. Mamy członkinię Plutonu Śmiercionośnych Żmij, czyli Czarną Mambę, mamy rewelacyjnego Maczetę, a więc może też być Rosario Tijeras. Tacy ludzie wymagają odpowiedniej oprawy, o nich nie można opowiadać banalnie. Oni błyszczą, jak diamenciki w kolii, a że ta kolia jest sztuczna? Czy to ważne? Ich legendy będą krążyć po świecie, aż zatrze się zupełnie granica między fikcją a rzeczywistością. Podobno w Medellin na cmentarzu San Pedro jest grób Rosario…

Liczą się wrażenia. I tak „Rosario Tijeras” robi wrażenie, choć mogłoby być ono lepsze.

Film, nakręcony na podstawie powieści Franco mam zamiar wkrótce obejrzeć.


7 komentarzy:

  1. Okładka jest fascynująca...

    O reszcie przekonam się po powrocie córki z biblioteki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoja recenzja brzmi ciekawie, chyba miałabym ochotę obejrzeć film :)
    Dziękuję za wprowadzenie w ten nieznany mi dotychczas świat.
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie ta książka zawiodła, nie doczytałam do końca, po kilkudziesięciu stronach ciąg dalszy przestał mnie interesować.
    Jeszcze za jakiś czas spróbuję z inną książką Franco, ale "Rosario Tijeras" jest według mnie książką wtórną.
    Może się czepiam? Nie wiem, literaturę iberoamerykańską znam dość dobrze, naczytałam się wielu książek z tej półki i w "Rosario..." widzę jedynie nieudolnie powtarzane schematy i nastroje z innych autorów.
    Ale rekomendacja Marqueza coś znaczy (chyba...?) i spróbuję też z "Paraiso Travel", temat tej książki wydaje się lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hipnotyzująca okładka!
    Pomimo sceptyczniej oceny tej książki dam jej szanse, przekonało mnie twoje nawiązanie do Tarantino, którego uwielbiam niezłomnie od wielu lat:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakiś czas temu oglądałam film, niedawno na którymś blogu dowiedziałam się o książce i mam ją w planach.
    Film bardzo mi się podobał, a szczególnie aktorka grająca Rosario.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam tę ksiązkę! Ta cielesność, erotyzm tak piszą tylko pisarze iberoamerykqńscy. Domosławski wyjaśnia we wspomnianym przez ciebie fenomen prozy Franco określając go mianem "realizmu brutalistycznego - McOndo (Nazwa zrodziła się ze skojarzenia miejskiej popkultury spod znaku McDonald's i mitycznej wioski Macondo ze "Stu lat samotności" - umieszczonej tu w szyderczym, całkowicie pozbawionym magii kontekście). A film polecam - bardzo dobry.
    Serdeczności wielkie :)

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.