Kilka dni temu miałam dziwny sen. A może to wcale nie był sen? Hm… Obudziłam się w środku nocy przestraszona z przeświadczeniem, że nade mną ktoś się unosi. Jakby jakaś czarna postać wisiała w powietrzu jakiś metr ode mnie leżącej na plecach. Miałam wrażenie, że ta postać również leży, idealnie równolegle do mnie. Mój odruch był typowym odruchem człowieka, którego obudził nocny koszmar. Choć wcale żaden koszmar mi się nie śnił. Moje ciało przeszył dreszcz przerażenia i jęknęłam ze strachu. Spojrzałam w bok, aby się upewnić, że mąż śpi obok mnie. Pomimo ciemności bardziej wyczułam, niż zobaczyłam jego obecność. To mnie uspokoiło. Nie obudziłam męża, choć wydawało mi się, że jęknęłam dość głośno. Wisząca nade mną postać zniknęła, rozpłynęła się. A ja z drżącym sercem zamknęłam oczy, nakryłam się kołdrą po same uszy i na nowo zasnęłam. Rano po przebudzeniu pamiętałam dokładnie i wyraźnie scenę z nocy. Nie umiem wytłumaczyć, co to było. Ale mam dziwne przekonanie, że to wydarzyło się naprawdę, to mi się nie śniło. Czyjaś obecność w pokoju wybudziła mnie ze snu i dostrzegłam kogoś. Tylko, kto to był? Do tej pory na wspomnienie tamtej nocy czuję lekki strach. Nie powinnam tego nikomu opowiadać.
W tym samym czasie czytałam „Pedro Paramo” meksykańskiego pisarza Juana Rulfo. Czy ta lektura ma jakiś związek z moim snem? Pewnie nie bardzo. Nie jest to żaden kryminał, horror, thriller, ani powieść sensacyjna. W tej książce nie ma nawet żadnych elementów grozy. Jak napisano na okładce Juan Rulfo to prekursor realizmu magicznego, wzór dla G.G. Marqueza. „Pedro Paramo” to dziwna książka. Próbuję dostrzec tu ten realizm magiczny, ale poza oczywistym przenikaniem się świata ludzi żywych i świata duchów, nie dostrzegam tu tego, co tak mocno mnie zachwyciło jakieś 15 lat temu w prozie Marqueza. Nie dostrzegłam tu tego magicznego pierwiastka, historii chwytającej za serce i niepozwalającej oderwać się od lektury. Czuję zawód, bo chciałam uciec w południowoamerykański magiczny świat. Może zbyt dużo chciałam, może „Pedro Paramo” to zaczyn, z którego powstała cała późniejsza maniera pisarzy z kręgu realizmu magicznego. Również metafora krwawej rewolucji meksykańskiej jest dla mnie kompletnie nieczytelna. Zapewne dla mieszkańców Ameryki Łacińskiej ten obraz jest klarowniejszy, potrafią oni dostrzec podobieństwa, które dla mnie są zupełnie niewidoczne. Trudno mi pisać o tej książce. Nie zrobiła ona na mnie większego wrażenia. Gubiłam się pośród licznych postaci mieszkańców Media Luna. Zastanawiałam się nad sensem podróży Juana Preciado do Comali w celu odnalezienia ojca, Pedro Paramo. Błądziłam nie wiedząc, czy jestem w świecie żywych, czy martwych.
„Tu wszędzie błądzą echa, pełno ich w całym mieście. Jakby były zamknięte pośród pustych ścian albo pod kamieniami. Kiedy idziesz, słyszysz za sobą jakieś kroki. Skrzypienie drzewa, śmiechy. Jakieś śmiechy bardzo już dawne, zmęczone. I zmęczone głosy, wyczerpane od długiego używania. To wszystko słyszysz. Myślę, że przyjdzie dzień, kiedy wszystkie dźwięki ucichną.”
Czuję się zdruzgotana, bo nie potrafię docenić tej powieści. Tylko te duchy zostały w mojej głowie, uderzyły w czułą nutę i jeden z nich mnie w nocy nawiedził… Dlaczego?
Duchy są wśród nas, ale nie każdy potrafi je zobaczyć. Nie bój się go, kiedy znowu przyjdzie. Raczej nie zrobi Ci krzywdy :-)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz czytałem Rulfo w "Literaturze ns Świecie" - kultowy numer o śmierci. Potem przeczytałem jego książki (szkoda, że tak mało napisał). Wybitny pisarz. Biedni meksykańscy wieśniacy i metafizyka śmierci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
debe
Okładka podoba mi się bardzo, zamierzam sprawdzić, czy treść odpowiada mi tak samo;)
OdpowiedzUsuńSen kochanie, mara senna, nie myśl o tym i nie rozkładaj na cząstki :*
OdpowiedzUsuń