"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 13 marca 2010

"Cena wody w Finistere” - Bodil Malmsten

Od trzech dni mam katar, jak stąd do wieczności. Nie jestem w stanie stwierdzić ilości zużytych chusteczek higienicznych. Przeziębiłam się i mam powód do narzekania. Gripex HotActiv chyba pomaga, bo gałki oczne już nie parzą, mięśnie nie bolą, ale ten cholerny katar... Siedzę w domu i czytam.

Właśnie przeczytałam „Cenę wody w Finistere” szwedzkiej pisarki Bodil Malmsten.

Nie będę owijać w bawełnę. Kompletnie nie czuję tej książki. Zupełnie nie umiem docenić jej uroku. Nie potrafię się zachwycać jej dobrodusznością, ciepłem i pozytywnym ładunkiem, jaki rzekomo niesie ze sobą. Wymęczyłam ją tylko po to, by mi ktoś nie zarzucił, że nie powinnam mówić o rzeczy, której nie znam. Więc teraz mam prawo napisać, że „Cena wody w Finistere” Bodil Malmsten, to strasznie nudna książka.

Autorka spisała wrażenia z przeprowadzki do innego kraju, a właściwie swoje zmagania z problemami ogrodnika i niemocą pisarską. Opisywanie kolejnych cebulek kwiatów: tulipanów, piwonii czy róży nadaje się do poradnika dla początkującego działkowicza. Zachwycanie się zakładaniem i pielęgnacją ogródka, to już wyższy stopień wtajemniczenia. Jednakże nie dla mnie. Wśród tych urokliwych opisów sadzonych roślinek znajdują się perełki, np.: opis śmierdzącego szamba. Kwiatki – szambo, no piękny zestaw! Zniesmaczyłam się. A najweselsze jest to, że pisarka wyjaśnia czytelnikowi, że do smrodu postanowiła się przyzwyczaić. W myśl zasady: czego nie możesz zmienić, zaakceptuj. No proszę bardzo! Jest się czym zachwycać. A może zachwycać się mamy plagą mszyc, która zaatakowała roślinki pani Malmsten? Albo jej walką ze ślimakami?

Ja nie lubię „idiotycznie upraszczać skomplikowanych zależności”, ale odnoszę wrażenie, że pisarka właśnie wpadła w tą pułapkę. „Idiotyczne upraszczanie skomplikowanych zależności” wyszło jej rewelacyjnie. Bo „Cena wody w Finistere” „idiotycznie upraszcza skomplikowane zależności” życia, natury człowieka i w ogóle relacji z otoczeniem. A końcowe fragmenty „Ceny...” dotyczące przymusu napisania książki o roku spędzonym w Finistere, są kiepską próbą autoprezentacji.

Język Bodil Malmsten jest prosty i pozbawiony poetyckości. Humor jej powieści nie powala swym ciężarem, choć czasem można się pośmiać. Jak na książkę z niższej półki, jest to książka autentycznie niskich lotów. A przecież czasem można i tam znaleźć perełki. Jako czytadło jest to dobra książka, bo czyta się lekko, szybko i bez zadumy. Ale ja takim czytadłom mówię nie.

Zastanawia mnie fenomen książek pisanych przez ludzi, którzy postanawiają porzucić dotychczasowe życie i przenieść się do innego kraju, by zmienić całkowicie swoje otoczenie, by zająć się uprawą ziemi, tworzeniem ogródków lub też produkcją wina. Pełno jest takich książek o słonecznych prowincjach, które stają się domem dla obcokrajowców. Jakoś po lekturze tej jednej absolutnie nie ciągnie mnie do innych tego typu. Nie mam natury ogrodnika, więc czytanie przez kolejne kilkadziesiąt stron, w jakim tempie rośnie kwiatuszek mnie nie interesuje. Zmagania z życiem na obczyźnie są ciekawe, owszem. Ale wtedy, kiedy dotykają ważnych problemów, kiedy mówią o człowieku. A w urządzaniu ogródka, lub zakładaniu winnicy nie widzę żadnych głębszych treści. Odnoszę nawet wrażenie, że takie książki mogą narobić wiele szkody. Dają bowiem człowiekowi złudne poczucie sielskości życia na prowincji, w zgodzie z porami roku i tym co ziemia urodzi. Ale przecież takie życie wcale nie jest proste, piękne i kolorowe, ani tym bardziej bajkowe. To, co najciekawsze, zostaje czytelnikowi odebrane. Zamiast prawdziwego życia dostajemy bajeczkę o tym, jak to cudownie mieszka się pod słońcem Toskanii, Prowansji lub innej południowej, śródziemnomorskiej krainy. I aż chce się tam pojechać, aż chce się zmienić własne życie. No niech ktoś spróbuje, wtedy przekona się ile trudności, ile kłopotów, ile walki z biurokracją...

Nie dostrzegam walorów artystycznych „Ceny wody w Finistere”. Uważam, że czegoś w tej książce brakuje. Może autentyczności. Może prawdy o trudnościach w realizowaniu decyzji o przeprowadzce i zmianie życia. Może zamiast tego lukru przydałaby się łyżka dziegciu.
Pewnie naraziłam się swoją goryczą wielu osobom. Ale czasami gorycz jest potrzebna.

12 komentarzy:

  1. Zawsze uważałam, że stawianie tej książki w jednym szeregu z romantycznymi powieściami o nowym życiu w nowym, pięknym kraju to zupełne nieporozumienie. Nie, ta książka nie jest o tym, nie ma byc z założenia ani ciepła, ani zabawna, ani sielska. Dlatego zupełnie mnie nie dziwi Twoja recenzja. Rzeczywiście, można tę książkę tak odebrac mając taki właśnie jej początkowy obraz.
    Malmsten ma bardzo specyficzny sposób pisania i myślenia, chaotyczny, uszczypliwy, błyskotliwy, niekalkulowany. Najlepiej widac to "I znowu mam bałagan w papierach". Dla mnie ta książka właśnie jest bardzo autentyczna bo nie kreuje iluzji w stylu czytadeł o Toskanii i Prowansji. Tu wręcz nie ma akcji, nic nie trzyma się kupy, to po raz kolejny zbiór spostrzeżeń, obserwacji społecznych, politycznych, życiowych. Ironicznych, z przymrużeniem oka, gorzkich, chaotycznych, autentycznych. Dla mnie bardzo prawdziwych bo mi w jakiś sposób bliskich.
    A że nie mówimy o literaturze wysokich lotów, co do tego nie ma dwóch zdań. Wartością tej książki jest jednak jej autentyzm. Tak to widzę przynajmniej ja. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Latająca Pyzo, pamiętam Twoją pozytywną recenzję. ;) Nawet zastanawiałam się, czy trafisz do mnie i przeczytasz moje wrażenia. ;) Zgadzam się, że książka nie jest romantyczną opowieścią, nie próbuje nawet nią być, bo sama autorka o tym pisze, że nie było jej zamiarem tworzenie romantycznej książki. Mam wrażenie, że przeczytałam brudnopis, a nie wersję ostateczną. Zabrakło mi emocji, zabrakło mi realnych zmagań z życiem. Są natomiast opisy, które oprócz uśmiechu/śmiechu, nie wywołują żadnych refleksji.Nawet te fragmenty dotyczące wspomnień z dzieciństwa, czy historyczne anegdotki, nie wywarły nam mnie żadnego wrażenia. A książka, która nie skłania mnie do zadumy, nie ma dla mnie żadnej wartości. "Cena..." jest dobrym czytadłem, ale nie po za tym.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie znam tej książki, a Ty kuruj nosek

    ale mój mąż na emigracji też się zajął ogrodnictwem, może to jakaś ucieczka jednak jest...

    ech

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego nurtu bardzo mi się podobało "Pożegnanie z Afryką". "Ceny..." niestety nie czytałam, więc trudno mi ją wartościować. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może taki temat (przeprowadzka do innego kraju i kłopoty z tym związane) lepiej by wypadł np. jako cykl felietonów albo blogowych wpisów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do recenzji, skutecznie mnie zniechęciłaś, ale z drugiej strony ja nie jestem w stanie czytać nawet Frances Mayes czy Petera Mayle bez znudzenia, więc po "Cenę wody..." nie sięgnęłabym pewnie tak czy inaczej.
    Natomiast skojarzyły mi się dwie książki, które mogłabym Ci nieśmiało polecić (o ile oczywiście ich jeszcze nie znasz), właśnie o zmianie dotychczasowego trybu życia. Są to przyjemne i zabawne czytadełka, nic bardzo wysokich lotów, ale warte polecenia. "Z wąskim psem do Carcassone" Terry'ego Darlingtona i "Winnica w Toskanii" Ferenca Mate - ta druga jest co prawda w stylu "ucieczka do pięknej Prowansji i jak fajnie było", ale jej autor po prostu przez większość życia nigdzie nie osiadł, więc charakter książki jest tak naprawdę zupełnie inny.
    I zabicia kataru oczywiście życzę - katar to obok mrówek największe zło tego świata.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmm, mimo tego, że zniechęcasz, sięgnę po tę książkę, po to tylko, żeby wyrobić sobie opinię, gdyż bez bicia przyznaję, że po prostu lubię książki, gdzie bohater wywraca swoje życie do góry nogami i zaszywa się w jakimś malowniczym zakątku, by np. hodować owce. Lubię i już :)
    Pozdrawiam serdecznie i muszę dodać, że uwielbiam muzykę na Twoim blogu, sprawdzam wszystkie zamieszczone "jutuby" i ani razu się nie rozczarowałam. A relacja z koncertu Hey sprawiła, że lubię Twój gust muzyczny jeszcze bardziej:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Margo i Liritio, dzięki za życzenia zażegnania kataru. Mam go już dość, chciałoby się rzec, że mam go po dziurki w nosie, hahaha ;)

    Jolanto, Elenoir, Liritio, ta książka skutecznie mnie zniechęciła do innych z tej serii.

    Skarletko, sięgnij po nią, pewnie, może dostrzeżesz w niej potencjał, ja niestety nie. A co do muzyki, to niezmiernie mi miło, że mogę być dla kogoś inspiracją. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Matyldo, akurat ta książka nie jest absolutnie reprezentatywna dla nurtu "wyjechać do Włoch/Hiszpanii/Francji i żyć w zgodzie z sobą/naturą/własnym ogródkiem". Ba, nawet mam wrażenie, że Malmsten je lekko wykpiwa, o czym świadczy cytat z http://mcagnes.blogspot.com/2009/11/cena-wody-w-finistere-bodil-malmsten.html
    Odebrałam tę książkę jak bardzo chłodną, wręcz smutną.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytam właśnie "Tysiąc dni w Wenecji", w sumie już kończę i chociaż włoska obsesja trwa to ta książka irytuje mnie niesamowicie. Również mamy tu wyprowadzkę do innego kraju, nowy mężczyzna, nowa kultura, nowe życie, ale w ogóle to nowe życie nie kusi....A taki uroczy był opis książki! :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. O ja też mam katar jak idź stąd i nie wracaj ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cos chyba jednak przy czytaniu umknelo, jesli twierdzisz ze o klopotach z odnalezieniem w nowym miejscu nie ma tam mowy. Jest! O klopotach z podpisaniem umowy na telefon komorkowy, o klopotach z ubezpieczeniem, wydaniem dokumentow w merostwie, o klopotach jezykowych tej pani... Wypadaloby pisac jednak recenzje ksiazki nie pomijajac niektorych faktow w niej zawartych...

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.