"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 7 maja 2011

"Instytut" - Jakub Żulczyk

Jakub Żulczyk mnie rozczarował. „Instytut” to książka, którą czyta się świetnie, która wciąga w misterną konstrukcję fabuły, która intryguje. Jednakże zakończenie „Instytutu” burzy całkowicie napięcie i pozytywne wrażenia, które pojawiły się wraz z pierwszymi scenami tego iście słowiańskiego niby-thrillera. Gdzieś tak do połowy lektury mój zapał był wielki, ale nagle, chyba uświadomiwszy sobie, albo może przeczuwając, że zakończenie będzie kiepskie, straciłam wszelką chęć i czytałam, byle przeczytać. Nie czytałam wcześniejszych książek Żulczyka, nie wiedziałam z jaką materią będę miała do czynienia. Zawiodłam się i chyba panu Żulczykowi podziękuję. Nie mam zastrzeżeń do warsztatu, stylu czy języka, w tych kwestiach akurat Jakub Żulczyk dobrze się prezentuje. Dowodem niech będzie fakt, że autor tworząc postać głównej bohaterki „Instytutu”, trzydziestopięcioletniej Agnieszki, musiał niejako wczuć się w rolę kobiety, skoro uczynił ją narratorką strasznego scenariusza. Wyszło mu to znakomicie. Choć akurat ja nie przepadam za takim typem bohatera: wyluzowany do granic możliwości, notorycznie zapijający i imprezujący, typ cwaniaka z olbrzymią dozą bólu egzystencjalnego. Taki rys psychologiczny to żadna nowość, to chleb powszedni naszego polskiego podwórka literackiego.

Mam zastrzeżenia do fabuły. Bo pomysł był świetny. Oto mamy kilkoro bohaterów w zamkniętym mieszkaniu starej krakowskiej kamienicy, widzimy ich próby zorientowania się w sytuacji, która z czasem pogarsza się co raz bardziej i zastanawiamy się, kto zgotował im tą koszmarną zabawę. Oprócz tego mamy możliwość, dzięki retrospekcjom, poznać główną lokatorkę i właścicielkę mieszkania. Ta część „Instytutu” to świetny początek na dobrą książkę. Ale! Ale, moim zdaniem, autorowi zabrakło błyskotliwego konceptu, jak ją zakończyć, jak wytłumaczyć, co się tak naprawę stało i kto stał za tajemniczym uwięzieniem kilku osób w mieszkaniu. Nie przemawiało do mnie kompletnie zarysowanie jakiejś dziwacznej historii o pierwszym mężu babki Agnieszki, jakimś Obserwatorze. Albo coś mi umknęło, albo jestem mało spostrzegawcza, mało inteligentna i niekumata, albo tajemniczy Oni, jacyś zwiadowcy (ale czego?), to dość marne wyjaśnienie tych dziwnych wydarzeń. „Instytut” to nie powieść bazująca na metaforze, symbolach, aluzjach. Tu jest wszystko mówione wprost. Wiadomo, gdzie rozgrywa się akcja, wiadomo kiedy, wiadomo kim są bohaterowie, ale nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Wplątanie w fabułę realistycznej powieści (bo chyba jednak nazywanie „Instytutu” thrillerem, to gruba przesada) wątku tajemniczych Onych, to przysłowiowy groch z kapustą. Proszę, niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego Agnieszka wraz ze swoimi współlokatorami została zamknięta w mieszkaniu? Nie znajduję logicznego wyjaśnienia. To się po prostu kupy nie trzyma.

7 komentarzy:

  1. aaa, mimo że recenzja Twa niezbyt pozytywna, to mnie zaciekawiłaś i chyba jednak sięgnę po tego Żulczyka, chociaż cały czas się przed nim wzbraniałam. A "Dżozefa" Małeckiego czytałaś? To ten sam klimat?

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam pomysł bardzo mi się podoba, jednak czytając o sposobie w jaki autor dokończył swoją powieść mam nieodparte wrażenie, że została napisana po prostu dla wydania. Szkoda, że na naszym polskim literackim rynku tak mało jest dobrych książek. Nie uważam oczywiście, że nie ma ich wcale, bo sama mam kilku ulubionych, których dorobek literacki jest po prostu cudowny, ale te najnowsze są często po prostu takie same, wzorowane na tym co już było.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam. Jak się okazuje sam warsztat to nie wszystko. Przydaje się jeszcze jakiś sensowny pomysł na książkę. Bardzo wyczerpująca jest Twoja recenzja, zastanowię się dwa razy zanim sięgnę po tą książkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mag, tak czytałam "Dżozefa" (http://matyldabo.blogspot.com/2011/02/dzozef-jakub-maecki.html) i zdecydowanie bardziej mi się podobał. Słusznie wspominasz ten tytuł, bo w obu książkach jest podobny wątek: zamknięcia w sali szpitalnej/mieszkaniu. Ale Małecki wydał mi się o wiele świeższy, autentyczny, natomiast niestety książka Żulczyka jest trochę hm... wymuszona. Ale są to różne książki, inny klimat.

    Alu, są na naszym polskim podwórku dobre książki! Niestety czasem, tak jak piszesz, pojawiają się kopie kopii.

    Spinko, każdy sam powinien się przekonać, czy książka mu leży, czy nie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie też to zakończenie niesamowicie zawiodło. Brak pomysłu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałem podobnie z "Tracę ciepło" Łukasza Orbitowskiego. Początek wielce obiecujący, a potem ze strony na stronę coraz więcej fantasmagorii i cudów niewidów :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Lilithin i Bazyl, jak widać niektórzy pisarze mają kłopot z zakończeniem fajnej książki i potrafią zepsuć cały urok z czytania.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.