"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 5 lipca 2008

"Orlando"

Sporo czasu zajęła mi lektura „Orlando” Virginii Woolf, ale mam tą powieść już za sobą. Nie napiszę, że mam tą przyjemność za sobą, bo muszę być szczera, żadna to przyjemność nie była. Parafrazując słowa samej Woolf: mój szacunek dla druku stanął przed ciężką próbą. Pewnie jeszcze kilka lat temu, po 20 lub 30 stronach strzeliłabym tą książką na najwyższą półkę i nigdy więcej do niej bym nie zaglądnęła. Jednak teraz stało się inaczej. Postanowiłam ambitnie przeczytać „Orlando” do końca, co krok kalecząc swoją wytrzymałość i wystawiając się na dość częste bóle głowy. Każdy, kto próbował czytać „Orlando”, wie o czym mówię. To cholernie ciężki kawał literatury do strawienia. I choć historia, jaką opowiada nam Virginia Woolf jest naprawdę ciekawym tematem, to jednak według mnie, w warsztacie Woolf, stała się produktem zbyt wydumanym. Bo historia Orlando, który/która na początku powieści jest chłopcem, a w połowie przeistacza się w kobietę, jest znośna. Bo zabawa czasem, który Woolf rozciąga na kilka stuleci, też jest do przyjęcia. Ale tym, co mnie non-stop denerwowało, to ciągłe przerywniki Woolf, która nazywa się biografem, spisującym dzieje Orlando. Nie dość, że opowieść o losach Orlando nie jest ciągła, składa się z obrazków, bo przeskakujemy od jednego wydarzenia do innego, bez zachowania płynności, to na dodatek Virginia Woolf – biografka, swą elokwencją i manierą pisarską, co rusz raczy nas opisami natury. (A ja należę do tych czytelników, którzy nie lubią od czasów szkolnych opisów przyrody w powieściach). Ale opisy przyrody – natury to jedno. Opowieść o życiu Orlando jest przeplatana refleksjami dotyczącymi natury płci, czy raczej dwoistości natury ludzkiej, w której pierwiastek męski i pierwiastek żeński są nieodłącznymi elementami natury każdego człowieka. Ta kwestia mnie ciekawi, ponieważ uważam, że natura ludzka, płciowość człowieka, jest wielką tajemnicą. Czytając „Orlando” zadałam sobie pytanie, po co Woolf opisując dzieje Orlando wplatała w wiersze swojej powieści te dygresje, te refleksje? Tłumaczy to chyba osobowość pisarki - feministki, depresyjna natura, załamania nerwowe, pobyt w zakładzie psychiatrycznym, w opinii badaczy literatury również wykorzystywanie seksualnie przez swoich przyrodnich braci, a także orientacja seksualna Virginii, skierowana bynajmniej nie do mężczyzn, na dodatek samobójcza śmierć. Wydaje się, że biografia samej Virginii Woolf musi być niesamowita. Wystarczy obejrzeć film „Godziny”, w którym Nicol Kidman zagrała postać Virginii Woolf.
Wracając do „Orlando” powiem, że Woolf wystarczająco mnie wymęczyła, aby w następnej pięciolatce nie sięgnąć po żadną z jej powieści. Niech inni twierdzą, że jest ona jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku. Niech inni twierdzą, że "Orlando" jest zaliczane do klasyki literatury XX wieku. Ja twierdzę, że są po tysiąckroć lepsze powieści klasyczne, które sprawiają po tysiąckroć większą przyjemność czytania.

4 komentarze:

  1. Tez nie bylam zachwycona - dlatego pozbylam sie tej powiesci ze swojej biblioteczki, hi hi :) Nie rozumiem tej ksiazki, nie rozumiem chyba pisarstwa Woolf - jakkolwiek by nie byla ceniona, jakos mnie nie rusza. Mam jeszcze na polce "To the lighthouse", to bedzie moje ostatnie podejscie do Woolf (poza jej dziennikami, ktore bardzo chce przeczytac). Skus sie na film!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj cięzka ta Woolf- uff!

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu jakieś głosy rozsądku widzę ;) Matylda uwielbiam Cię za tą recenzję :) Przyznaję się bez bicia, że mam uraz do Woolf. "Orlando" powiedziałam papa po jakiś 30 stronach, "Pani Daloway" też nie dałam rady (choć ona ma jeszcze jakąś szansę, "Orlando" postanowiłam sobie odpuścić), ale w sumie "Flush" mi się podobał, bo taki miły drobiazg o spanielu Elizabeth Barrett Browning, a i z lektury "Własnego pokoju" wyniosłam sporo pożytku. Ale "Orlando" dziękuję. Jestem za stara na takie katusze ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedawno skończyłam czytać tę powieść i szukam jej recenzji na blogach, na które zaglądam, żeby porównać opinie.
    Początek książki mnie zdezorientował, nie wiedziałam, z której strony podejść do tej powieści. Przeczytałam coś innego i wróciłam do "Orlanda". Im dalej czytałam, tym podobało mi się bardziej. Zrozumiałam, że to nie tyle biografia, co zabawa biografią, parodia gatunku - stąd te przerywniki. Opisy natury syganlizowały upływ czasu, zmianę epoki - inne krajobrazy otaczały bohaterów w czasach elżbietańskich, inne w epoce wiktoriańskiej. Fajny zabieg stylistyczny.
    Warto zapoznać się z genezą tej powieści i kiedyś wrócić do niej jeszcze raz. Ja przerwałam jakiś czas temu lekturę "Fal", ale pewnie ponownie po nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.