Nie można się zachwycać książką Marty Dzido. Bo „Małż” to taka sobie lektura. Ale muszę przyznać, że czytało się bardzo przyjemnie i uśmiech często pojawiał się na mojej twarzy.
Ta niewielka rozmiarowo książka wpisuje się, według mnie, w pewien trend panujący w młodej polskiej literaturze. Trend ogólnego wyluzowania językowego, a także krytycznego spojrzenia na szarą rzeczywistość, pozbawiającą młodych, wrażliwych i ambitnych ludzi szans na życie szczęśliwe.
W podobnym tonie pisze D. Masłowska, S. Shuty, J. Żulczyk i wielu innych.
Akurat w „Małżu” mamy do czynienia z poszukującą pracy młodą kobietą, mieszkanką stolicy. Właśnie straciła pracę w agencji reklamowej i spędza czas w domu wertując gazety w poszukiwaniu ogłoszeń o pracę, wysyłając dziesiątki cv, odbywając takie same ilości rozmów telefonicznych, by oczywiście usłyszeć: „skontaktujemy się z panią”. Ona pracę straciła, a jej niedoszły, jak się później okaże, mąż pracuje coraz więcej i więcej. I, jak to w takich przypadkach jest regułą, dochodzi do konfliktu, że tak powiem, interesów obojga z nich. Ona rozgoryczona na chłopaka, na fakt, że do żadnej pracy się nie nadaje, na zblazowaną rzeczywistość, w której reklama i komercja wkrada się, a może nawet uzurpuje sobie prawa, do zawładnięcia życiem każdego człowieka. Dziewczyna nieszczęśliwa, nie pasująca do goniącego za pieniądzem świat, nie pragnąca kariery w wielkiej korporacji, mająca nieco szalone pomysły, zbyt wrażliwa na zimną i nieczułą rzeczywistość. Ale też nie mająca żadnego pomysłu na siebie. Ot, takie duże dziecko, niezadowolone, że zostało samo w piaskownicy, a inne dzieci wzięły swoje zabawki i poszły na inny plac zabaw. Kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji można znaleźć na pęczki. Zagubionych, rozgoryczonych i nieszczęśliwych. Ale przecież siedzenie z założonymi rękami nie może przynieść oczekiwanych rezultatów. Nic z nieba samo nie spadnie. No i nie można wierzyć reklamom telewizyjnym i bzdurnym poradnikom życiowym.
Czy „Małż” jest dobry? I tak i nie.
Zacznę od „nie”. Nie wniosła ta książka we mnie nic nowego. Nie spowodowała żadnej głębszej refleksji. Temat mało ciekawy i zbyt często eksploatowany. Pewnie tak szybko, jak przeczytałam, równie szybko zapomnę.
A co jest na „tak”? Pomimo, że zabawa z językiem też nie jest żadną nowością, są fragmenty, które mnie osobiście się podobały. Może to nie jest błyskotliwość, tylko sprawny warsztat i umiejętność wykorzystywania pewnych schematów myślowych. Może zbyt częste korzystanie z języka reklamy męczy. Ale, jakby nie było, odzwierciedla poziom inteligencji naszego społeczeństwa, jego potrzeby i, co tu dużo mówić, stawia nas w krzywym zwierciadle.
„Kto ty jesteś? Polak mały.
Uśmiechaj się. Pasta kolgejt, guma łinterfresz i uśmiechaj się.
Jaki znak twój? Orzeł biały.
Na śniadanie lekki puszysty serek almette, z akcentem na ostatnia sylabę, neskafe klasik i do przodu. I uśmiechaj się.
Gdzie ty mieszkasz? Między swemi. Makdonalds ajm lowin it, frytki z keczupem i szejk czekoladowy. I uśmiech szeroki i do pasa.
W jakim kraju? W polskiej ziemi. Nokia konekting pipl.
Koka-kola, sony, durex. Trzy marki, jakie ceni sobie młodzież.
Czym twa ziemia? Mą ojczyzną.
Tik-tak tylko dwie kalorie i czajna tałn z kotkami, z pieskami, z gołąbkami i uśmiechaj się.
Czym zdobyta? Krwią i blizną. Krew, sperma, strzykawka. A od pocałunku nie. Ani od komara też nie. A od śliny? A od łez?
Czy ją kochasz? Kocham szczerze. A przez seks oralny z kobietą? A przez tatuaże? A u dentysty? A przez pobieranie krwi?
A w co wierzysz? W emtivi.
Nie uśmiecham się i nie będę ...”
A przecież w tym zdominowanym przez pieniądz, komercję i reklamę społeczeństwie są też ludzie odstający od tego poziomu. Dostrzegający absurdalność mechanizmów rządzących światem. Ja do tych ludzi należę. Nie oglądam reklam, nie chcę wyglądać jak modelki, nie chcę schudnąć do wymiarów kościotrupa, nie jestem więźniem salonów piękności, nie chcę pracować 15 godzin na dobę, nie mieć wolnych weekendów, ani czasu dla kochającego mnie męża. Nie godzę się na taki świat. I w tej kwestii jestem podobna do Magdy, bohaterki „Małża”.
Ta niewielka rozmiarowo książka wpisuje się, według mnie, w pewien trend panujący w młodej polskiej literaturze. Trend ogólnego wyluzowania językowego, a także krytycznego spojrzenia na szarą rzeczywistość, pozbawiającą młodych, wrażliwych i ambitnych ludzi szans na życie szczęśliwe.
W podobnym tonie pisze D. Masłowska, S. Shuty, J. Żulczyk i wielu innych.
Akurat w „Małżu” mamy do czynienia z poszukującą pracy młodą kobietą, mieszkanką stolicy. Właśnie straciła pracę w agencji reklamowej i spędza czas w domu wertując gazety w poszukiwaniu ogłoszeń o pracę, wysyłając dziesiątki cv, odbywając takie same ilości rozmów telefonicznych, by oczywiście usłyszeć: „skontaktujemy się z panią”. Ona pracę straciła, a jej niedoszły, jak się później okaże, mąż pracuje coraz więcej i więcej. I, jak to w takich przypadkach jest regułą, dochodzi do konfliktu, że tak powiem, interesów obojga z nich. Ona rozgoryczona na chłopaka, na fakt, że do żadnej pracy się nie nadaje, na zblazowaną rzeczywistość, w której reklama i komercja wkrada się, a może nawet uzurpuje sobie prawa, do zawładnięcia życiem każdego człowieka. Dziewczyna nieszczęśliwa, nie pasująca do goniącego za pieniądzem świat, nie pragnąca kariery w wielkiej korporacji, mająca nieco szalone pomysły, zbyt wrażliwa na zimną i nieczułą rzeczywistość. Ale też nie mająca żadnego pomysłu na siebie. Ot, takie duże dziecko, niezadowolone, że zostało samo w piaskownicy, a inne dzieci wzięły swoje zabawki i poszły na inny plac zabaw. Kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji można znaleźć na pęczki. Zagubionych, rozgoryczonych i nieszczęśliwych. Ale przecież siedzenie z założonymi rękami nie może przynieść oczekiwanych rezultatów. Nic z nieba samo nie spadnie. No i nie można wierzyć reklamom telewizyjnym i bzdurnym poradnikom życiowym.
Czy „Małż” jest dobry? I tak i nie.
Zacznę od „nie”. Nie wniosła ta książka we mnie nic nowego. Nie spowodowała żadnej głębszej refleksji. Temat mało ciekawy i zbyt często eksploatowany. Pewnie tak szybko, jak przeczytałam, równie szybko zapomnę.
A co jest na „tak”? Pomimo, że zabawa z językiem też nie jest żadną nowością, są fragmenty, które mnie osobiście się podobały. Może to nie jest błyskotliwość, tylko sprawny warsztat i umiejętność wykorzystywania pewnych schematów myślowych. Może zbyt częste korzystanie z języka reklamy męczy. Ale, jakby nie było, odzwierciedla poziom inteligencji naszego społeczeństwa, jego potrzeby i, co tu dużo mówić, stawia nas w krzywym zwierciadle.
„Kto ty jesteś? Polak mały.
Uśmiechaj się. Pasta kolgejt, guma łinterfresz i uśmiechaj się.
Jaki znak twój? Orzeł biały.
Na śniadanie lekki puszysty serek almette, z akcentem na ostatnia sylabę, neskafe klasik i do przodu. I uśmiechaj się.
Gdzie ty mieszkasz? Między swemi. Makdonalds ajm lowin it, frytki z keczupem i szejk czekoladowy. I uśmiech szeroki i do pasa.
W jakim kraju? W polskiej ziemi. Nokia konekting pipl.
Koka-kola, sony, durex. Trzy marki, jakie ceni sobie młodzież.
Czym twa ziemia? Mą ojczyzną.
Tik-tak tylko dwie kalorie i czajna tałn z kotkami, z pieskami, z gołąbkami i uśmiechaj się.
Czym zdobyta? Krwią i blizną. Krew, sperma, strzykawka. A od pocałunku nie. Ani od komara też nie. A od śliny? A od łez?
Czy ją kochasz? Kocham szczerze. A przez seks oralny z kobietą? A przez tatuaże? A u dentysty? A przez pobieranie krwi?
A w co wierzysz? W emtivi.
Nie uśmiecham się i nie będę ...”
A przecież w tym zdominowanym przez pieniądz, komercję i reklamę społeczeństwie są też ludzie odstający od tego poziomu. Dostrzegający absurdalność mechanizmów rządzących światem. Ja do tych ludzi należę. Nie oglądam reklam, nie chcę wyglądać jak modelki, nie chcę schudnąć do wymiarów kościotrupa, nie jestem więźniem salonów piękności, nie chcę pracować 15 godzin na dobę, nie mieć wolnych weekendów, ani czasu dla kochającego mnie męża. Nie godzę się na taki świat. I w tej kwestii jestem podobna do Magdy, bohaterki „Małża”.
Chcę, tak jak ona, na pytanie „co robisz w życiu?” odpowiadać: „dostosowuję się do zbiegów okoliczności, realizuję swoje marzenia, siedzę w pozycji spętanego kota”.
Dobrze też czuję te słowa:
„Mój głos czasami bywa obcy, ludzie różnie reagują na samotność...”
Podsumowując powiem, że „Małż” mi się podobał. Przeczytałam podobno wersję z optymistycznym zakończeniem, bo na rynku funkcjonują dwie wersje książki, różniące się kolorystyką okładki. Ciekawa jestem wersji z zakończeniem pesymistycznym.
Dobrze też czuję te słowa:
„Mój głos czasami bywa obcy, ludzie różnie reagują na samotność...”
Podsumowując powiem, że „Małż” mi się podobał. Przeczytałam podobno wersję z optymistycznym zakończeniem, bo na rynku funkcjonują dwie wersje książki, różniące się kolorystyką okładki. Ciekawa jestem wersji z zakończeniem pesymistycznym.
Czytałam!! Wersję pesymistyczną ale ciekawa jestem jakie zkaończenie było jesli chodzi o optymizm.
OdpowiedzUsuńMnie się ona podobała.
Nie czytałam, choć sporo słyszałam. W sumie nie wiem dlaczego, ale jakoś unikam tej "młodej polskiej literatury", Shutiego też nie czytałam, tylko Wojnę Masłowskiej, i choć mi się całkiem podobało, nic głębszego z tego nie wyniosłam.
OdpowiedzUsuńJakoś mnie do tych książek nie ciągnie, wydają mi się jakoś tak na efekt, pod "trendy" pisane. Że pod tym bawieniem się z językiem nic ciekawego się nie kryje.
Ale może powinnam więcej poczytać zanim zacznę krytykować:) Może sięgnę po tego Małża. Nawet ciekawa jestem po tej książki twojej recenzji:)
to jestem w kropce i już nie wiem, czy chcę tę książkę przeczytać; chciałam i trochę mi się odechciało
OdpowiedzUsuńMiałam po nią sięgnąć będąc w bibliotece ,jednak coś mnie powstrzymało... cóz może idyś do niej wrócę.
OdpowiedzUsuńja jestem dinozaur, takie książeczki do mnie nie przemawiają, treść w tych książkach taka serialowa, tyle, że skondensowana, z życia wzięte, a ja bym chciała się od tego życia oderwać... no cóż, miłego dnia Matyldo :>
OdpowiedzUsuńA ja tam "Małża" chętnie bym przeczytała, bo mam na to ochotę już od dawna.
OdpowiedzUsuńJuż dwa razy byłam bliska kupienia tej książki, ale jak to bywa z lekturami, o których bardzo mało wiem musiałam dłużej pomyśleć.
OdpowiedzUsuńI tak myślę do teraz, a teraz zastanawiać się będę jeszcze nad tym, którą z wersji chcę poznać... może obie?!
Zachęciłaś mnie tymi argumentami na 'tak', bo gdybym sugerowała się tymi na 'nie' to większość książek z polskiej literatury bardzo-współczesnej wyrzuciłabym do kosza.
Chyba po prostu się przyzwyczaiłam, że już: 'nihil novi sub sole'.
Pozdrawiam :)