"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 14 czerwca 2008

"Los utracony" - Imre Kertesz


Jestem kobietą słabą, czasem naiwną, czasem kruchą. Ale są chwile, kiedy coś we mnie pęka, chcę walczyć, poddaję w wątpliwość życiowe prawdy i zastaną rzeczywistość. To maja prywatna kontestacja przeciwko zastanemu na tym świecie porządkowi, lub ustalonym przez ludzi systemom. Czy nie boję się buntu? Boję się cierpienia i bólu. To osobiste wyznanie piszę tuż po lekturze „Losu utraconego” Imre Kertesza.
Z tematem wojny i niemieckich obozów koncentracyjnych zetknęłam się, jak każdy, w szkole, spędzając czas nad obowiązkowymi lekturami szkolnymi. Poza tym, z uwagi (tu się przyznam do słabości) na moją wrażliwość, oprócz kilku filmów dotyczących okrucieństwa drugiej wojny światowej, unikałam takich treści. Znam historię, odczuwam olbrzymi szacunek do ludzi, którzy przeżyli tamten okres. Jednakże nie mogę oglądać filmów traktujących o wojnie i cierpieniach ludzi, ponieważ, najnormalniej w świecie, płaczę. Płaczę, bo współczuję wszystkim ludziom, którzy musieli przejść przez piekło obozów koncentracyjnych, przez piekło wojny. Nie jest to irracjonale zachowanie z mojej strony, to jest największy dowód mojego szacunku wobec ludzkiej krzywdy i utożsamiania się z cierpieniem niewinnych ludzi.

Tuż przed urlopem pożyczyłam w bibliotece „Los utracony” Imre Kertesza. Wzięłam tę książkę raczej z uwagi na to, że chciałam poznać twórczość człowieka, który w 2002 roku dostał Literacką Nagrodę Nobla. Przeczytałam jedno z oryginalniejszych świadectw Holocaustu. Przyzwyczajeni jesteśmy do dość jednoznacznego spojrzenia na tematykę obozową i wojenną w ogóle. Wiemy, czym były niemieckie obozy koncentracyjne, znamy opowieści ludzi, którzy przeżyli ten straszny czas. Chyba nie ma człowieka, który poznając prawdę o życiu obozowym, nie współczułby więźniom i odczuwał złość, a wręcz gniew, czy nawet nienawiść wobec niemieckich żołnierzy. „Los utracony”, jak wiele innych książek, przybliża nam tą prawdę. Jednak sposób opowieści o obozach koncentracyjnych jest inny, chociażby od tych, które znamy z lektur obowiązkowych. Ta inność jest związana z osobą narratora, bodajże czternastoletniego chłopaka, budapesztańskiego Żyda, który spędził rok w niemieckich obozach koncentracyjnych. W Oświęcimiu trzy pełne dni, w Buchenwaldzie i Zeitz resztę więziennego okresu. Inność, a może oryginalność tej powieści, której Kertesz nadał formę autobiografii, wiąże się z niesamowicie oszczędnym, suchym i pozbawionym emocji stylem autora. To co mnie podczas pierwszych rozdziałów książki poruszyło, powiem dobitnie rozzłościło, to podejście autora-narratora do otaczającej go rzeczywistości obozowej. Byłam zła na tego młodego chłopaka, że z taką naiwnością próbuje się przystosować do obozowych warunków. Byłam zła, że podczas drogi do Oświęcimia, zauważając boisko sportowe cieszy się, że z kolegami będzie mógł po pracy zagrać mecz; byłam zła, kiedy widząc poletko kapusty w pobliżu obozu i słysząc muzykę, nie dostrzega żadnego niebezpieczeństwa. Byłam zła na jego naiwność i wiarę, że jedzie do obozu pracy. No ale ja posiadam tą wiedzę, której nasz bohater nie mógł posiadać. Tym, co mnie jeszcze uderzyło to to, że pomimo nowej i przecież trudnej sytuacji, w jakiej się ten młody chłopak znalazł, zdarzały się momenty, w których on się cieszył z różnych okoliczności. Cieszył się, kiedy były większe porcje jedzenia, cieszył się, kiedy trafił do szpitala i mógł leżeć w czystej pościeli. Ale też cieszył się, kiedy po chwili rozdrażnienia, w czasie choroby i największego osłabienia, zaczął tracić wiarę i prawie oczekiwać na swój koniec. Przyjął swój los i zgodził się na to, co los ma mu do zaoferowania. Nie dostrzegłam u niego buntu, nie dostrzegłam nienawiści do Niemców, nie dostrzegłam żadnej determinacji. Dostrzegłam zgodę na swój los. I pomimo, wydawałoby się, zasłużonego i szczęśliwego zakończenia książki, bo przecież narrator wraca do Budapesztu, ostatnie strony książki odkrywają prawdę o tym, jakie piętno wycisnęło obozowe życie na psychice tego chłopca. Utożsamił się z narzuconym mu przemocą losem, powiedziałabym, że zaakceptował obóz, jako dom i dlatego życie po powrocie do Budapesztu okazuje się jemu obce, nieprawdziwe.
A oto jego słowa:

„Powiedziałbym, że z początku czułem się właściwie gościem w tej niewoli – było to całkiem zrozumiałe i w gruncie rzeczy wynikało z tego, że my wszyscy, cały rodzaj ludzki, lubimy się łudzić.”

„Mógłbym przysiąc: z nikim obcym podczas tej drogi nie rozmawiałem. A jednak od tego czasu datują się moje dokładniejsze wiadomości. Tam naprzeciwko palą się w tej chwili nasi współtowarzysze z pociągu, wszyscy ci, którzy wprosili się na samochód, dalej ci, którzy ze względu na wiek lub inne przyczyny okazali się według lekarza nieprzydatni do pracy, oraz dzieciaki, a wraz z nimi obecne lub przyszłe matki, po których już to widać. Ze stacji oni też pojechali do kąpieli. Im też powiedziano o wieszakach, o numerach, o tym, jak się mają zachowywać w łaźni, tak jak nam. Tam również byli fryzjerzy, jak mówiono, i też dostali mydło do rąk. Potem weszli do łaźni, gdzie są takie same rury i prysznice: tyle że puszczają z nich na ludzi nie wodę, lecz gaz. Wszystko to dotarło do mojej świadomości niejednoznacznie, raczej po trosze, wciąż uzupełniając się o nowe szczegóły, przecząc jednym, potwierdzając inne.”

„W każdym razie wszędzie, nawet w obozie koncentracyjnym, bierzemy się najpierw do nowych spraw w dobrej wierze – przynajmniej ja tego doświadczyłem, na początku trzeba stać się dostatecznie dobrym więźniem, a resztę przyniesie przyszłość – taki z grubsza wyrobiłem sobie pogląd, na którym bazowałem, zresztą podobnie, jak to na ogół obserwowałem także u innych.”
„... nie ma takiego absurdu, którego nie moglibyśmy w sposób naturalny przeżyć. (...) Przecież nawet tam, przy kominach, w przerwach między udrękami, też było coś na kształt szczęścia.”

W 2005 roku powstał film na podstawie książki "Los utracony", do którego scenariusz napisał sam Kertesz. Pomimo wszystko chcę kiedyś zobaczyć ten film.
Może to się wydawać niektórym dziwne, ale chyba rozumiem, o jakim szczęściu mówił Kertesz w ostatnich zdaniach swojej powieści.

5 komentarzy:

  1. Ja też przyznaję się, że świadomie unikam takiej literatury. Swego czasu naczytałam się nadobowiązkowo na temat holocaustu, gułagów, ale patrząc na dzisiejsze przekręty w historii, kiedy to oprawcy zaczynają się sami określać ofiarami, to chyba jest naszą powinnością, by o tym czytać, mówić i nie zapomnieć.Pamiętam, jak ciarki mnie przeszły po plecach, gdy przeczytałam zdanie Młodych na temat Katynia w związku z premierą filmu Wajdy. Dla wielu z nich to temat, który jest niepotrzebnie ciągle odgrzewany, bo przecież tyle lat minęło. We mnie zawrzało po piątkowych publikacjach odnośnie spornych punktów w historii polsko-rosyjskiej. A wracając do tematu książki- już od dawna zdaję sobie sprawę, ze na pewno warto przeczytać coś Kertesza, który pisze o wojnie, tylko ciagle coś innego wpada mi do reki- łatwego, lekkiego- bo przecież tak jest prościej. Jednak to, co dzieje się ostatnio wokół historii II wojny światowej skłania do refleksji, każe wręcz sięgac po podobne ksiązki, by nie zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Los utracony czytałam po otrzymaniu przez Kertesza Nagrody Nobla.Książka też zrobiła na mnie duże wrażenie. Niby temat znany, ale spojrzenie wzbogacone analizą i przemyśleniami autora, który długo zmagał się ze swoimi przeżyciami aż wreszcie ujął je w swojej powieści. Po ostatniej wizycie w Auschwitz zgodzę się z tym, że więźniowie musieli przystosować sie do tamtejszego życia jeżeli chcieli żyć. Również i tam mieli swoje małe radości, przyjaźnie wśród więźniów i wrogów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten temat i mi nie jest obcy. Dobrze rozumiem proby przystosowania sie do tej okrutnej rzeczywistosci i potrafie sobie wyobrazic, jak trudno musialo byc bohaterowi odnalezc sie w swiecie po skonczeniu wojny i wyzwoleniu. Ale to wlasnie jest takie oryginalne i nowatorskie - pisanie o rzeczywistosci obozowej, jako tej, w ktorej spedza sie najlepsze lata swojego zycia i potem trudno wrocic do tego, co bylo przedtem.

    Jesli masz ochote zobaczyc jeszcze oryginalniejsze spojrzenie na podobny temat, polecam goraco jedno z wiekszych moich odkryc zeszlego roku, film "The Night Porter" ze wspanialymi rolami Charlotte Rampling i Dirka Bogarde.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Los utracony" brzmi w twojej recenzji jak Grochowiaka "Boso ale w ostrogach" i dwoch pozostalych tomach, ktore opisuja czas przed wojna, w trakcie wojny i jego pobytu w obozie oraz tuz po wojnie. Jest napisane z czarnym humorem i bardzo sucho, ale mimo to dojmujaco. Przeczytalam wszystkie trzy tomy i bylam nim zafascynowana, ale tak sobie mysle, ze to bylo mozliwe kiedy bylam nastolatka, ktora nie rozumiala bjeszcze bolu. Mimo to polecam te pozycje, skoro ta o ktorej piszesz podobala ci sie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. czesc Matyldo, dziekuje za odwiedziny;)przeczytałam Twój tekst i muszę przyznac, że moje odczucia zarówno wzgledem tematyki obozów koncentracyjnych, jak i głównego bohatera są bardzo podobne. także unikałam tego typu literatury ze względu na zbytnie emocje z nia związane, także też początkowa postawa bohatera bardzo mnie irytowała. jednak książka Kertesza jest naprawde świetna, świetnie napisana, nie spodziewałam się tego przystępując do czytania, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.